poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rozdział 7

Siedziała jak na szpilkach. Profesor Snape stał kilka metrów od jej krzesła a dyrektor, siedzący za biurkiem, obracał w palcach swoje ulubione, szare pióro. Hermiona już dawno rozpoznała, że należało do Hardodzioba. Harry posiadał identyczne. Syriusz przysłał mu je pod koniec trzeciego roku, kiedy już udało im się uwolnić go z rąk Ministerstwa. Cóż, gdyby nie zaangażowanie samego dyrektora, ta sprawa nie zakończyłaby się tak łatwo i ojciec chrzestny Harrego w najlepszym wypadku ponownie znalazłby się w Azkabanie, wśród zgrai przerażających dementorów.
- Panno Granger, nie mam dla pani dobrych wiadomości. - Hermiona zastygła w bezruchu. Wyrzucą ją, za taką błahostkę? Owszem, całowanie nauczyciela było złe, ale chyba nie aż tak!
Dyrektor westchnął ciężko. Snape mruknął coś pod nosem, ale siedziała zbyt daleko, by go zrozumieć. Oczy dyrektora, w których dostrzegła żal i bezradność, zawiesiły na niej dłuższe spojrzenie.
- Pani rodzice nie żyją. Zostali znaleźli wczoraj, w swoim mieszkaniu.
Przez chwilę myślała, że to żart. Czekała, aż Dumbledore powie, że się przejęzyczył, ale twarz dyrektora ciągle pozostawała poważna.
Po jej policzku stoczyły się dwie łzy. To przecież niemożliwe!
- Co się stało? - chciała zabrzmieć jak najbardziej naturalnie, ale z jej ust wydobył się jęk.
- Zostali zamordowani przez ludzi Lorda Voldemorta.
Hermiona zaszlochała cicho. Nie odzywała się do matki od swoich urodzin, zmarnowała tyle czasu, którego już nie nadrobi. Jeszcze przed chwilą martwiła się, że wydalą ją ze szkoły, nie dostanie pracy i jej życie się zawali. Myliła się. Ono zawaliło się właśnie w tym momencie.
- Profesor Snape znalazł to w jej ręce. Zgniotła go, chcąc najprawdopodobniej ukryć przed śmierciożercami.
Dziewczyna drżącymi dłońmi zabrała z rąk dyrektora kopertę zaadresowaną do niej. Pewnie jej matka już miała wysyłać sowę...
Otworzywszy ją, wyciągnęła z środka długi list. Od razu rozpoznała to charakterystyczne, zgrabne pismo.


Kochana Hermiono!

Przepraszam. Wiem, że powinnam Ci wszystko wyjaśnić już dawno temu, ale to bardzo trudny temat. 
Najlepiej będzie, jeśli zacznę od samego początku. Urodziłam się w szanowanej, czystokrwistej rodzinie Goldsmithów. Twoi dziadkowie byli wspaniałymi ludźmi, choć zostali znienawidzeni przez większość swojej rodziny. Powód był prosty, nie mieli szaleńczych poglądów na temat czystości krwi, a w tamtych czasach, wśród wielu czystokrwistych rodów, stawiano to na pierwszym miejscu. Związek, czy choćby nawet rozmowa z ludźmi "niższego gatunku" była idealnym powodem do wydalenia takiego delikwenta, lub całej jego rodziny z otoczenia czarodziejskiej szlachty. 
Moi rodzice nie przejmował się odtrąceniem z ich strony. Ja także nigdy nie czułam palącej potrzeby utrzymywania relacji jedynie w towarzystwie czystokrwistych. Ubliżanie i wyśmiewanie mugolaków wcale mnie nie bawiło i cieszyłam się, kiedy moja matka oznajmiła, że nigdy więcej nie znajdziemy się już w domu jakiegokolwiek z popleczników Voldemorta.
Mieszkaliśmy wtedy w Dolinie Godryka, dokładnie tam, gdzie rodzice Twojego najlepszego przyjaciela, Harrego Pottera. 
Oczywiście, uczęszczałam do Hogwartu, ściślej mówiąc, do Hufflepuffu. Chociaż nie byłam, tak jak Ty, najpilniejszą uczennicą w całej szkole. Trzymałam się na uboczu i nie zwracałam na siebie szczególnej uwagi. Cóż, pewnie dlatego nikt się nie zorientował, że moja osoba zniknęła bez śladu z czarodziejskiego świata, a nawet jeśli dostrzegli jakieś nieprawidłowości, uznali mnie za osobę tak mało ważną, że zignorowali to.
To był grudzień. Przerwa świąteczna rozpoczęła się wcześniej bo już na początku grudnia, ale nie pamiętam nawet z jakiego powodu tak się stało. Wiem tylko, że byłam strasznie szczęśliwa z kilku dodatkowych dni we własnym zakątku.
Miałam siedemnaście lat, byłam w Twoim wieku, kochanie. To był poniedziałek, wyjątkowo zimny i śnieżny. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu, kiedy akurat wychodziłam z łazienki. Stanęłam blisko schodów, chcąc dowiedzieć się, kim ów przybysz jest, ale nie słyszałam żadnych rozmów. Zeszłam na dół w poszukiwaniu swoich rodziców, ale jedyne, na co się natrafiłam, to ich ciała leżące nieruchomo w salonie. 
Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co mam robić! Wtedy zza drzwi kuchni wyłonił się wysoki, brązowowłosy mężczyzna. Wycelował we mnie różdżką i uśmiechnął się szyderczo. Skrzywdził mnie, Hermiono. Zrobił coś o wiele gorszego niż rzucenie zabójczego zaklęcia.
Po wszystkim zostawił mnie tam, poobijaną i wykrwawiającą się. Pewnie myślał, że niedługo umrę w potwornych męczarniach. Chciałam umrzeć. Żałowałam, że tego nie zrobił. 
Nie wiem, ile czasu spędziłam w takim stanie. W pewnym momencie usłyszałam, że ktoś wbiega do mieszkania. Jak przez mgłę zobaczyłam nad sobą okrągłe okulary James'a Pottera.
Ojciec Harrego mnie uratował. Przeniósł moje wiotkie ciało do ich mieszkania, gdzie Lilly, na której wymusiłam przysięgę, że nie zabierze mnie do Św. Munga, opatrzyła moje rany. Była już chyba wtedy w drugim miesiącu ciąży.
Zostałam u Potterów. Wszyscy myśleli, że zginęłam wraz z rodzicami, a ja ukrywałam się w towarzystwie Lilly i Jamesa. Byli jak moje starsze rodzeństwo. Strasznie przeżyłam ich późniejszą śmierć. 
Kiedy po miesiącu pobytu u nich, dowiedziałam się, że jestem w ciąży, kompletnie się załamałam. Lilly podtrzymywała mnie na duchu jak tylko mogła. Nikt nie wiedział o moim istnieniu, obiecali mi, że utrzymają to w tajemnicy.
Często z Lilly podróżowałyśmy do Londynu, gdzie przez czysty przypadek poznałam Nicolasa Granger'a. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zamieszaliśmy razem, a on pokochał Cię jak swoje własne dziecko. Byłam szczęśliwa, że wszystko mi się udało. Zmieniłam nazwisko, zmieniłam całe życie. Odizolowałam się od świata czarodziejów, który tak bardzo mnie zranił. Chciałam zapomnieć o tym wszystkim i chyba nawet przez chwilę mi się udało.
Poszłam na studia, razem z Twoim ojcem otworzyliśmy gabinet stomatologiczny - wszystko było wspaniale, ale wiedziałam, że nadchodzi nieuniknione. Kończyłaś jedenaście lat. Byłaś czystokrwistą czarownicą, to było pewne, że otrzymasz list z Hogwartu. Udałam wielkie zdziwienie, kiedy profesor McGonagall, moja nauczycielka transmutacji, odwiedziła nas w naszym domu. Tak było mi łatwiej. Widziałam Twoją fascynację tym światem. Chciałam Ci o wszystkim opowiedzieć. O Hogwarcie, czarach, ulicy pokątnej, peronie na King Cross, ale nie umiałam.
W styczniu dostałam sowę od Dumbledore'a. On już wiedział. Wszystko się wydało.
Spotkaliśmy się w jednej z mugolskich kawiarni i rozmawialiśmy. Bardzo długo rozmawialiśmy. Obiecał, że niczego Ci nie powie. Przysiągł, że ja będę mogła zrobić to sama.
Przepraszam, że nie mówię Ci tego osobiście. Dam Ci czas na oswojenie się z tą wiadomością i odpowiem na każde pytanie, kiedy już wrócisz na przerwę letnią. 
Mimo wszystko chcę, żebyś wiedziała. Sama niedawno odkryłam jego tożsamość. Dumbledore dowiedział się tego z jakichś ściśle tajnych źródeł. 
Twoim ojcem jest Rudolf Lestrange, jednej z najbardziej zaufanych ludzi Toma Riddle'a. 
Jeszcze raz przepraszam, że Cię okłamywałam. Nie obwiniaj się za nic, kochanie. Mimo wszystko jesteś moim największym szczęściem. 

Kocham Cię.

Mama 

Im bliżej końca się znajdowała, tym bardziej się trzęsła. Kartka przemoczona była od jej łez spływających obficie po lekko zaróżowionych policzkach.
Hermiona tak na nią naciskała, wściekła za to, że matka tylko lat zatajała przed nią prawdę, nie spodziewając się nawet, że kryła się za tym okropna tragedia.
Jej matka została zgwałcona, a Hermiona była niechcianym owocem tej strasznej rzeczy.
Ktoś coś do niej mówił, ktoś potrząsał nią delikatnie, ale myśli dziewczyny już dawno opuściły gabinet dyrektora. Przestała zwracać uwagę na otaczający ją świat. W drżących dłoniach ściskała list, ostatnią pamiątkę, jaka pozostała jej po matce.
Poczuła, że ktoś łapie ją za twarz i siłą zmusza do podniesienia głowy. Po chwili ujrzała lekko rozmazane, czarne tęczówki profesora Snape'a. Coś do niej mówił, chyba nawet krzyczał, ale Hermiony to wcale nie interesowało. Nic jej już nie interesowało.
Poczuła jak mistrz eliksirów wlewa jej coś do gardła. Nie protestowała, było jej wszystko jedno.
Chwilę później rozmazany obraz zaczął przed nią wirować. Ostatnim, co pamiętała nim osunęła się i zemdlała, była miękka szata, kawowy zapach i twarda klatka piersiowa należąca do profesora Snape'a.

~*~

Nieprzytomna gryffonka osunęła się w ramiona Snape'a. Nauczyciel podał jej silny eliksir uspokajający, po którym obudzi się dopiero za kilka godzin. Wziął dziewczynę delikatnie na ręce i położył na sofie, która stała w gabinecie dyrektora. Czuł potworną wściekłość, widząc jej mokre od łez policzki. Gdyby dotarli tam wcześniej jej rodzicom nic by się nie stało!
- Obudzi się za kilka godzin, ale będzie w opłakanym stanie. To specjalny eliksir, różnie działa na ludzi. Mdleją w ostateczności, kiedy mikstura nie potrafi poradzić sobie z ich uczuciami i jedyne, co robi, aby uchronić organizm, jest tymczasowe sparaliżowanie czarodzieja, który ją zażywa.
- Musi się nią zająć ktoś wykwalifikowany, Severusie. 
- Sugerujesz, że tą osobą mam być ja? - udał zdziwionego, ale w głębi duszy miał nadzieję, że to właśnie jemu przypadnie to zadanie - Nie możesz po prostu umieścić jej w skrzydle szpitalnym?
- Tam nie zazna spokoju, ciągle ktoś będzie ją odwiedzał. Poza tym, bez problemu będzie mogła zrobić coś głupiego.
Severus spojrzał na śpiącą gryffonkę. Teraz jej klatka unosiła się w już w spokojnym rytmie. 
Zastanawiał się, jak przetransportować ją do swoich komnat. Była sobota, po dziesiątej. Teraz wszyscy krzątali się po zamku. Nie mógł tak po prostu zejść do lochów z lewitującą Hermioną. 
Podszedł do niej i przerzucił sobie przez ramię. Może mało wygodna pozycja, ale w tej sytuacji niezbędną. Za pomocą sieci Fiuu przeniósł się do swoich kwater.
Ułożył brunetkę w łóżku i przykrył ciemną pościelą. Hermiona mruknęła coś pod nosem, ale się nie obudziła. Byłby w szoku, gdyby to zrobiła. Patrząc na jej stan w gabinecie dyrektora, doszedł do wniosku, że obudzi się dopiero za pół roku.
Usiadł za hebanowym biurkiem i zaczął sprawdzać wypracowania. Miał na to dużo czasu, ale chciał się czymś zająć i przestać myśleć o brązowowłosej gryffonce.
Nie wiedział, ile czasu minęło. Godzina, może dwie, kiedy Hermiona zaczęła rzucać się po łóżku. W myślach skarcił się za to, że najpierw nie podał jej eliksiru słodkiego snu.
Dziewczyna znowu ciężko oddychała, po jej policzku toczyły się łzy, a całe ciało niekontrolowanie się trzęsło. 
- Nie, proszę, zostaw ich. - mamrotała pod nosem, rzucając rękoma. Próbował ją uspokoić, próbował do niej mówić, ale go nie słuchała. Złapał ją za dłoń, ale wyrwała się z jego uścisku. Postawił na radykalne kroki. 
Znalazł się po drugiej stronie łóżka i wślizgnął po kołdrę. Złapał ją rękoma i przycisnął do siebie. Na początku kopała go nogami i próbowała uwolnić, po chwili zaczęła się uspokajać, mocniej przylegając do jego klatki piersiowej. Wiedział jak na nią działał. Odczytał to w jej oczach już dawno temu, ale to uczucie nie miało prawa bytu. Pomijał kompletnie fakt, że był jej nauczycielem. Ona była młodą, piękną kobietą, a on zniszczonym przez życie, znienawidzonym przez wszystkich staruchem.
Gładził ją po plechach i szeptał na ucho kojące słowa. Nie odszedł od niej, dopóki jej oddech nie wrócił do normy. Później niepostrzeżenie wyślizgnął się z łóżka i usiadł na fotelu obok niego, uważnie obserwując panne Granger przez cały ten czas.

~~
Nowy rozdział pojawi się dopiero w połowie sierpnia!

5 komentarzy:

  1. Dopiero dzisiaj trafiłam na Twojego bloga no i oczywiście przeczytałam wszystkie dotychczasowe rozdziały! Szczerze mówiąc bardzo zaciekawiła mnie ta historia i dalsze losy Hermiony.Severus zajmujący się naszą gryfonką też będzie dosyć... interesujący! ;-) Mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział, bo czekam z niecierpliwością i mam pytanie,czy jest możliwość informowania mnie o nowych rozdziałach przez meila? Życzę weny i pozdrawiam. Kate

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba :)
      Jasne, podaj mi swój e-mail i zaraz po publikacji rozdziału wyślę Ci wiadomość :)
      Również pozdrawiam ;)

      Usuń
  2. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

    ~ Hayley Marshall

    OdpowiedzUsuń
  3. 25 year-old VP Accounting Alessandro Gallo, hailing from Cumberland enjoys watching movies like Laissons Lucie faire ! and Kabaddi. Took a trip to The Sundarbans and drives a Ferrari 250 GT LWB California Spider. Jej komentarz jest tutaj

    OdpowiedzUsuń