niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 4

Minęły cztery miesiące, odkąd Hermiona Granger rozpoczęła nauki u mistrza eliksirów. Nie był to łatwy czas, raz nawet chciała zrezygnować, ale teraz musiała stwierdzić, że dobrze zrobiła odbiegając od tego pomysłu. Snape nauczył ją wielu nowych, przydatnych mikstur, a dzięki jej pomocy zaplecze skrzydła szpitalnego nie musiało martwić się o deficyt jakichkolwiek lekarstw. Musiała przyznać, że profesor Snape, pomimo swojej okropnej natury, był człowiekiem niezwykle inteligentnym i Hermiona zaczęła łapać się na tym, że, tak właściwie, nawet bardzo go lubi. Co prawda nie zachwalał jej i nie nagradzał Gryffindoru dodatkowymi punktami, ale widziała w jego oczach cień podziwu za każdym razem, kiedy tworzyli wspólnie jakieś zaawansowane eliksiry.
- Jaką masz odpowiedź na drugie pytanie? - szepnął w jej kierunku Ron, kiedy odrabiali pracę domową w wielkiej sali. Dzisiaj, ku rozpaczy Weasley'a, nadzorował ich profesor Snape. - Hermiono!
Nie zdążył nic więcej powiedzieć bo właśnie został uderzony w głowę przez porfesora Snape'a zeszytem w twardej oprawie. Harry skrzywił się, kiedy mistrz eliksirów wymierzył i jemu niesprawiedliwą karę.
Hermiona zaśmiała się pod nosem, widząc dezaprobatę Rona i zabrała się do dalszej pracy z transmutacji. Na chwilę zawiesiła swoje spojrzenie na Snape'ie, który właśnie czytał pracę domową Lavender Brown. Miał na sobie dokładnie to co zawsze, czarną, długą szatę i zapięty na wszystkie guziki długi surdut. Tłuste, sięgające ramion włosy, zaświeciły się pod wpływem promieni słonecznych wpadających przez ogromne okno. Musiała przyznać, że może nie był idealnym, ale na pewno intrygującym mężczyzną. Ciekawe, czy jego włosy po umyciu są tak miękkie jak sobie wyobrażała...
- Hermiono, wszystko ok? - zapytał Harry z dziwną miną wpatrując się w przyjaciółkę.
- Tak, przypomniałam sobie właśnie, że nie rozmawiałam z profesorem na temat dzisiejszych praktyk.
Zamknęła zeszyt i wstała od stołu, unikając błagalnego spojrzenia Rona. Podeszła do Snape'a, który był od niej wyższy o głowę i dała mu zeszyt z pracą domową z eliksirów.
- Panie profesorze - uniósł do góry jedną brew - Nie uzgodniliśmy godziny dzisiejszych zajęć.
- Dzisiaj masz wolne. Mam kilka spraw do załatwienia.
Hermiona poczuła ukłucie żalu. Już przyzwyczaiła się do spędzania piątkowego popołudnia w towarzystwie mistrza eliksirów.
Kiwnęła delikatnie głową i skierowała się w stronę wyjścia. Usłyszała jeszcze głośny trzask i kolejne jęczenia Rona.

~*~ 

Mroczny znak palił go niemiłosiernie już od godziny, ale nie mógł zostawić tej bandy bałwanów. Czarny pan nigdy nie wzywał go w środku dnia, więc musiał liczyć się z tym, że nie będzie zbytnio zadowolony, kiedy już wróci do szkoły. Voldemort musiał być zły, a to zawsze źle odbijało się na jego sługach.
Kiedy wybiła siedemnasta, wyrzucił wszystkich uczniów z sali i skierował się do swoich komnat, gdzie założył na siebie szaty śmierciożercy i za pomocą proszku fiuu znalazł się w kwaterze czarnego pana. 
Zachowywał się dokładnie tak jak zawsze. Rzucał wszystkim pogardliwe spojrzenia i z nikim nie rozmawiał dłużej niż przez dwie minuty. Kiedy już wszyscy wezwani znaleźli się przy długim, dębowym stole, do sali wkroczył główny zainteresowany.
- Witam was, przyjaciele. - powiedział, gdy już zajął swoje honorowe miejsce - Nasz brat, Rudolf, przekazał mi kilka informacji na temat naszej małej gryffonki.

~*~

Wracała właśnie z biblioteki, kiedy usłyszała czyjś jęk. Zdezorientowana zaczęła rozglądać się naokoło siebie, z różdżką wycelowaną w nieznany punkt. Dopiero po chwili zobaczyła czarną postać z trudem trzymającą się filaru. Serce zabiło jej mocniej, kiedy uświadomiła sobie, że to profesor Snape!
- Co się panu stało? - zaczęła, podbiegłszy do niego. Złapała go pod ramię i zaczęła iść w stronę skrzydła szpitalnego.
- Nie - powiedział stanowczo - Do lochów. 
Hermiona przez chwilę biła się z myślami, ale w ostateczności zaufała swojemu nauczycielowi. Był w opłakanym stanie. Strużka krwi spływająca z czoła, rozdarte szaty, poharatane ręce..
Kiedy weszli do sali eliksirów, Snape przeprowadził ich do jego prywatnych komnat. Mruknął coś pod nosem, a wtedy czarne drzwi zaskrzypiały lekko i otworzyły się na oścież. Hermione przeszedł dreszcz na skutek zimnego powietrza i przez chwilę myślała, że znowu wyszli na dwór. Okazało się jednak, że znajdują się w sypialni. Wszystko tam było ciemne i utrzymane w kolorach domu węża - czarne i zielone. Ułożyła profesora na satynowej pościeli, szybko rzucając na niego zaklęcie sprawdzające. Nie była magomedykiem, nie wiedziała, coma robić.
- Idź po McGonagall.
Hermiona pośpiesznie wyczarowała patronusa i wysłała go do opiekunki domu. Wpadła do składzika, zabierając kilka fiolek eliksiru przeciwbólowego. Wlała je nauczycielowi do ust, by chociaż trochę uśmierzyć jego ból. Snape zaczynał tracić zmysły. Chociaż ciągle patrzył na Hermionę, jego oczy były nieobecne.
- Nie.. Lily.. - szepnął, szarpiąc ręką, na co mimowolnie się skrzywił. Hermiona złapała go za ramiona, dociskając do łóżka, ale była zbyt słaba.
- Jestem tutaj, wszystko będzie dobrze - desperacko złapała go za dłoń, mając nadzieję, że się uspokoi. Ku jej zaskoczeniu, po chwili przestał się szamotać.
Do pokoju wpadła zdyszana McGonagall. Przez chwilę ze zdziwieniem przyglądała się połączonym w uścisku dłoniom Severusa i Hermiona, ale gdy tylko spojrzała na twarz nauczyciela, od razu przestała o tym myśleć. Podeszła do niego, rzucając kilka nieznanych Hermionie zaklęć, po czym wysłała młodą gryffonkę po eliksir słodkiego snu. Dziewczyna przez chwilę się wahała. Nie wiedziała, czy gdy odejdzie, jej profesor na nowo nie znaczne się rzucać po łóżku. Ostrożnie puściła jego dłoń, odczekała chwilę i gdy zobaczyła, że spokojnie oddycha, znowu pobiegła do składzika.
Czekały.
Obie siedziały przy łóżku Severusa, czekając, aż wreszcie się obudzi. Minęło już kilka godzin i choć profesor McGonagall wysyłała Hermionę do wieży Gryffindoru, ta nie chciała się zgodzić, tłumacząc swoje zachowanie tym, że to ona znalazła profesora w takim stanie i nie odejdzie, dopóki nie zobaczy, że wszystko z nim w porządku. Tak naprawdę dziewczyną kierowała troska. Cholernie bała się o życie swojego profesora i w duszy skarciła się za to, że zaczyna czuć do niego coś więcej, niż tylko przyjazne nastawienie. Merlinie, on zaczynał się jej podobać!
Usiadła w skórzanym fotelu, ciągle czekając na jakikolwiek znak. Było już grubo po północy. Powieki dziewczyny robiły się coraz cięższe.
- Co ona tutaj robi? - jak ona się ucieszyła słysząc ten złośliwy syk.
- Hermiona znalazła cię na dziedzińcu, Severusie. Gdyby nie ona, nie wiadomo co by się z tobą stało.
- Chyba już dawno po ciszy nocne, prawda, panno Granger? - syknął, posyłając w jej stronę mordercze spojrzenie - Żegnam panią.
Z początku gryffonka miała mu za złe brak jakiegokolwiek podziękowania, ale później przypomniała sobie, że to przecież Snape. Wyszła z jego sypialni, przymykając drzwi, jednak coś ją zatrzymało. Przysunęła ucho do szpary i za wszelką cenę starała się nie zdradzić swojej obecności.
- Co się stało, Severusie? - usłyszała zatroskany głos profesor McGonagall.
- Czarny pan się wściekł. - usłyszała ciche syknięcie - Był zły, że nikt wcześniej nie dowiedział się, że matka panny Granger jest czarownicą. 

1 komentarz: